2012/09/16

Mast Kalandar!


Wczoraj miałam wielką przyjemność wziąć udział w kameralnym koncercie cudnego(jak na moje) Michała Rudasia, który odbył się w nowo otwartej restauracji Rubaru, w Bydgoszczy. Po prostu nie zapomniany koncert! Po pierwsze móc zobaczyć Michała na żywo i być tak blisko!(siedziałam naprzeciwko niego jakieś 3-4 metry), po drugie posłuchać jego pięknego głosu i po trzecie zdobyć jego autograf... Do tego posmakować prawdziwego, indyjskiego jedzenia... Po prostu czułam się jakbym latała... Jakbym była w raju...
Koncert może nie trwał długo, ale w mojej pamięci pozostanie na zawsze. Michał Rudaś, muszę przyznać się wyrobił. Kiedy słucham jego nagrań sprzed 4 lat, to naprawdę jest różnica.
Bardzo spodobały mi się jego wykonania typowo indyjskich utworów. Ragi i itp. Nawet obecny tam hindus kiwał głową z zadowolenia. Czyli to już musi być coś. Naprawdę facet umie nieźle wyciągnąć głos...


Jakoś nie najlepsza, bo nagrywałam moim kochanym telefonem, z cudnym aparatem, więc wybaczcie, ale chciałam mieć jakąś pamiątkę, bo aparatu zapomniałam... Jak widzicie, muzycy byli ściśnięci, ale to im nie przeszkodziło. Publiczności też dużej nie mieli, ale ich cieszyły nawet najmniejsze brawa. W oko szczególnie wpadł mi pan gitarzysta, który dał mi świetny autograf. ;D Żywiołowy facet. Widoczny jest na filmiku, po lewej.

Tutaj filmik jak wygląda restauracja, w której byłam. Jest naprawdę piękna i na pewno nie jednokrotnie tam wrócę! Może wybiorę się tam w piątek na lunch, który kosztuję jedyne 9,90zł, a oferta jest bogata! Już się nie mogę doczekać! Jedzenie nieziemskie, takie jakie uwielbiam, smak taki jaki kocham i szukam w każdym obiedzie mojej mamy i znaleźć nie mogę! Czułam się tam jak w Indiach!
Szczerze polecam każdemu tę restaurację, która mieści się w Bydgoszczy przy ulicy Długiej 27, w podwórzu. Jak będziecie kiedyś w Bydzi, serdecznie zapraszam! Może wybierzemy się razem? ;)


Wczorajszy dzień naprawdę był jednym z moich najlepszych w życiu. Poprzysięgłam sobie jakiś czas temu, że nie przegapię już żadnej imprezy, która w najmniejszym chociażby stopniu jest związana z Indiami. Dlatego nie wybaczyłabym sobie, gdybym wczoraj nie poszła na ten koncert. Chciałam iść sama, ale mama stwierdziła, że nie będę wracać o tej godzinie sama i poszła ze mną. Nie żałuję. Jedzonko też jej smakowało i restauracja też. O koncercie wolała się nie wypowiadać, bo to nie jej klimaty. Mówię wam! Ja jeszcze żyję tym koncertem! :D

Autografy zespołu Michała Rudasia i jego samego. Ten drugi, w większym kwadracie jest od pana seksownego gitarzysty.   


Do tego, w podzięce, że byliśmy pierwszymi klientami w restauracji, dostaliśmy mały upominek - pięknie pachnące perfumy, w pięknym pudełeczku. Jeszcze bardziej ich wtedy pokochałam! Naprawdę same plusy! Do tego kelnerki i właścicielka ubrane były w salwar-kameez, przed koncertem leciała indyjska muzyka, a kucharzami są hindusi... Żyć nie umierać kochani!


Pozdrowienia kochani! ;*

________________________________________
Filmy są mojego autorstwa i zastrzegam sobie praw do kopiowania i jakiekolwiek używania ich bez mojej zgody. 

2012/09/08

Tak od siebie...

Czasami, tak po prostu, mam ochotę wszystko rzucić, zmniejszyć swój ból i cierpienie i uciec z tego świata. Stać się kimś innym, inaczej wyglądać i mieć inny charakter. Być kimś, kto jest prawie idealny, pięknie wygląda i każdy go lubi. Po prostu być kimś innym. Nie mieć zmartwień, nie wstawać każdego dnia i przeklinać swojego wyglądu, nie myśleć o tym, że coś muszę. Po prostu... żyć pełnią życia.
Ktoś na pewno powie, to czemu nie możesz tego robić już teraz, tylko stać się kimś innym. Życie nie jest piękne, nie jest usłane różami, jak nam to ukazuję w filmach. Już dawno się o tym przekonałam. Ale mówią nam też, że mamy żyć, jakby jutra nie było i pokochać siebie. Może to pierwsze jest łatwym zadaniem.. To drugie już może nie.
Pokochać samego siebie... Boże! Kto to wymyślił!? Szczerze nienawidzę tego stwierdzenia... Może wszystko byłoby dobrze, gdyby nie istnieli ludzie, którzy nie "kochają" ciebie. Bo gdy już jesteś na etapie początkowego akceptowania tego jaki jesteś i jak wyglądasz, powoli "kochasz" siebie, nagle na twej drodze staję ktoś, kto sprawia, że to wszystko znika i zamienia się w proch, który odlatuje z pierwszym, lepszym podmuchem wiatru. Ten ktoś nagle uświadamia ci, że jednak jesteś taka, a nie inna i że jemu i może też innym się to nie podoba. Wyśmiewa cię, bo nie wyglądasz jak typowa dziewczyna, bo masz taki charakter, który mu nie pasuję, bo... po prostu... Nie pasujesz mu. Bo on nie jest tolerancyjny... Bo jest typowym chłopakiem - dupkiem.
Może przesadzam. Może nie powinnam tak myśleć. Może nie powinnam się przejmować... Ale ja nie jestem też aż taka silna... Chociaż walczę. Walczę każdego dnia, by nie przejmować się tym, co myślą o tobie inni, by "pokochać" siebie, by nie myśleć, że nie wyglądam "jak typowa 17-latka". Taak. Jednakże to baaardzo trudne!
Choć muszę przyznać, jest lepiej, niż jeszcze dwa lata temu. O wiele lepiej. Może jeszcze nie jestem na typ etapie, że całym swym sercem "kocham" i akceptuję siebie i mój wygląd, ale naprawdę jest lepiej. Staram się mieć w d*pie tych, którzy mnie mają w d*pie. Staram się mieć jeszcze głębiej tych, którzy myślą, że mogą mą pomiatać i mnie wyzywać, a ja się tym przejmę. Staram się im pokazać, że w ogóle mnie to nie rusza. Staram się nie reagować na głupie teksty, które wychodzą z ust jeszcze głupszych osób. Staram się... I wygram! Mocno wierzę w to.
Nie moja przecież to wina, że tak mnie stworzono. Nie ode mnie to zależało. Widocznie tak miało być, a nie inaczej. Bym była bardziej doświadczona przez życie i potem mocniej stąpała po świecie. Bym była pewniejsza siebie. Bo z reguły jestem nieśmiała. Nic się nie dzieję bez powodu. Zawsze jest ten drugi koniec. Mocno wierzę w to.
Jednakże kiedy na mej drodze pojawiają się takie dupki, chwilami powątpiewam. Jednakże tylko chwilami. Tylko chwilami... Kiedyś na pewno będę taka, będę inna, nie będę się przejmować takimi pierdołami. Na pewno. Kiedyś... A kiedyś to może oznacza, jutro, za tydzień, za miesiąc, bądź za parę lat. Jedno wiem na pewno. Nie dam się. Choćby nie wiadomo jak się co po niektórzy starali.


Pozdrawiam!
_________________________________________________
PS. Ten post niech będzie traktowany jako typowo pamiętnikowy. Po prostu musiałam gdzieś to z siebie wylać. 

2012/09/03

Udane wakacje czas zakończyć...

O tak! Uważam te wakacje za bardzo udane...
Pomimo, że początek nie zapowiadał się dobrze, środek wszystko zrewanżował. Miesiąc poza swoim miastem i to do tego 550 km od domu... W górach! ;)
Brama Bolechowicka

Mówię Wam, chyba nigdy nie przeżyłam lepszych wakacji, jak teraźniejsze. Wybaczcie, że przez cały pobyt nie pisałam nic na blogu, ale tak się złożyło, że przez dwa tygodnie nie miałam dobrego dostępu do neta, a w drugim kiedy go miałam nie korzystałam z niego za bardzo, bo sami wiecie... Wolałam spędzać czas na podziwianiu widoku i odpoczywaniu. ;)
Szczerze powiedziawszy nie pomyślałabym na początku wakacji, że to wszystko się tak ułoży. Że w ogóle gdzieś pojadę, że będę mieć prawdziwe wakacje... Kto by się spodziewał, że tak się wyjdzie.
Pierwsze dwa tygodnie wyjazdu spędziłam w Brzeziu, małej miejscowości niedaleko Krakowa. Pojechałam tam z siostrą głównie po to, by opiekować się nasza małą 5-letnią kuzynką, ale nie było tak źle, jak myślałam. Wujek okazał się fajnym wujciem, z którym złapałam wspólny język i który zapewnił nam wiele atrakcji naszego pobytu. Głównie jeździliśmy na wycieczki rowerowe do dolin. Mówię wam w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej jest ich aż multum! I są bardzo piękne! Te skały wapienne robią wrażenie i nie mogłam się ich tam napodziwiać... Choć muszę przyznać, by do nich dojechać rowerem trzeba się było trochę namęczyć, ale była to niewielka zapłata za te widoki przy zjeździe z górek i bycia w takich pięknych miejscach... No i też plus, że trochę ruchu było i trochę się chociaż schudło... Chyba. ;)

Dolina Bolechowicka z daleka
Nasza pierwsza wyprawa była do pięknej Doliny Bolechowickiej położonej od Brzezia jakieś 5 km.
Przeszliśmy ją całą i muszę wam powiedzieć, że jest nawet duża, chociaż jeśli porównać ją do Doliny Kobylańskiej jest ona średnia. Dolina Kobylańska była naszą ostatnią wyprawą. Przedtem byliśmy jeszcze w Dolinie Kluczwody(nie całej) oraz na wysokim wzniesieniu, gdzie umieszczono jakąś tam kule z lotniska(już dobrze nie pamiętam o co w niej chodziło). Zjazd z niego był nieziemski...! Myślałam, że umrę, kiedy zjeżdżałam z mega stromego zjazdu...! Jednakże było warto. :P Według mnie w każdej dolinie mi się bardzo podobało. To zupełnie co innego, niż moje krajobrazy nizinne... Do znudzenia nuuude! :D A tam, gdzie nie pojedziesz piękne widoki... ;)

Wejście do Doliny Kobylańskiej
Jednakże nie mogłam będąc tak blisko Krakowa i mieć przy sobie człowieka dobrze znającego swoje miasto(wujek) nie zwiedzić podstawowych miejsc w tym pięknym mieście. Poprosiłam wujka byśmy pojechali i pojechaliśmy. Był to mój kolejny niezapomniany wyjazd. W w tej części Krakowa byłam po dziesięciu latach... Mówię Wam, co innego jest zobaczyć miasto kiedy się było dziecko, a teraz, kiedy jestem już prawie dorosła. Zupełnie inaczej. Człowiek zwracał uwagę na więcej rzeczy, nie bawiły go już pamiątki itp. W pewnym momencie będąc na Rynku czy Wawelu nie wiedziałam na co się patrzeć. Gdzie się nie spojrzałam coś pięknego i wartego uwagi, a tutaj kuzynka zaczyna marudzić... Jednakże to co chciałam zobaczyłam i byłam. ;) Jedynie Podziemia Rynku nam się nie udały, bo trzeba 2 miesiące przed rezerwować... Ale to innym razem. ;)
Multum obrazów. Do wyboru do koloru. W cenach też. ;)

Chociaż muszę Wam się przyznać, że nie zwiedzenie Krakowa mnie tak ucieszyło, ale to iż, mogłam sobie odcisnąć ręce w odcisku rąk samego, wielkiego(dosłownie)... AMITABHA BACHCHANA!!! Mówię Wam! Aż mnie zatkało, kiedy schodząc już Wawelu i idąc przy Wiśle nagle zauważyłam jego odciski rąk. Dopiero wtedy przypomniało mi się, że był w Krakowie roku temu... Och jakże ja tam chciałam być... Normalnie skakałam z radości... !! Do tego na każdym kroku prześladowały mnie (w dobrym oczywiście znaczeniu) Indie. Pełno tam mają sklepów z ciuchami indyjskimi. Jednakże ceny też są piękne... To już tańsze i lepsze dostanę u mnie w ... lumpach. ;) Jednakże liczy się to, że mają takie coś, a u mnie w Bydzi jeden na krzyż i to do tego taki bardziej nastawiony na dodatki. Lokaah. Chociaż nie narzekam, fajny jest. Zakupiłam tam już nie jedną rzecz. A ostatnio nawet szarawary. xD

Ja odciskając swoje ręce w rękach Amitabha. Aż się człowiek poczuł bliżej niego. xD
 Tego wyjazdu nie zapomnę do końca życia. Naprawdę udany pobyt. Aż ciężko było wyjeżdżać... To był mój pierwszy taki wyjazd bez rodziców, w sensie, że tak daleko od nich. Bo jeździło się tu i tam bez nich. ;)

Potem zaś udałam się jeszcze dalej, o dwie godziny drogi od Krakowa do cudnej i nie takiej małej Gosprzydowej, która niedaleko jest Brzeska. A jeśli ktoś chce jeszcze ogólniej, leży ona pomiędzy Krakowem a Tarnowem. ;)
Mówię Wam, tam jest jeszcze piękniej niż w Krakowie!!! Widoki są niezastąpione i przykuwające oko za każdym razem, kiedy się na nie spojrzy. Do tego ciocia mieszka na górce to już w ogóle wokoło same krajobrazy... Po prostu w Gosprzydowej nie da się nudzić. Jeździmy tam z rodzicami odkąd byliśmy mali i zawsze z miłą chęcią tam wracam... Do tego kochana rodzinka i git majonez, jak to mówi mój brat.


Do tego brałam udział w wykopkach ziemniaków. Weszłam na górę w Jamnej oraz byłam na Kamieniach Brodzińskiego. Naprawdę miło będę wspominać ten miesięczny wyjazd wakacyjny. 
Oby tylko szybko zleciał ten rok szkolny i znów były wakacje, bo już też mam parę planów... ;)
_________________________________________________________________
Zdjęcia robione przeze mnie i są moją własnością, nie wyrażam zgody na kopiowanie. 

2012/09/02

Ishkq in Paris - It's all about tonight


O tak! Jeszcze 32 dni do premiery mojego wyczekiwanego od baaardzo dawna filmu! 
Kiedy obejrzałam zwiastun - wzruszyłam się... To już pewne! Ishkq in Paris za niedługo zawita w kinach, a potem w moim domu, na moim komputerku. To już pewne, że Preity naprawdę wróciła i nagrała swój pierwszy film! Boże nawet nie wiecie jaka jestem szczęśliwa! Preity to moja najulubieńsza aktorka i nią już pozostanie na zawsze. Po czterech latach wraca na ekrany... Boże! 
Przez dobre dwa tygodnie oglądałam non stop zwiastun, który niby mało zdradzał, ale wystarczająco tyle, by mnie zaspokoić. A teraz promo piosenki, która urzekła mnie od pierwszych sekund zwiastuna.
Teraz tylko wyczekuję kiedy pojawi się soundtrack do odsłuchania, a następnie premiera i będę w niebie! 
Mnie oczywiście te 2-minutowe promo się podoba. Sam pomysł i zwiastun do Ishkq in Paris mi się podoba. Choć wiem, że nie będzie to komedia romantyczna, która pokaże coś nowego, ja wiem, że będę zadowolona i mi się spodoba. Bo... PREITY! Tak wiem, może i dziwnie myślę, ale dla mnie ona wystarczy. Tego nie się opisać słowami... A jeśli się da, to ja nie potrafię. :)
It's all about tonight to piosenka w nowoczesnym stylu, których ostatnio nie brak w nowszych produkcjach. Nadaję się ona typowo na dyskoteki. Jednakże mnie się ona podoba. Już nie ze względu na Preity. Po prostu mnie urzekła. Domyślam się tłumaczenia, ale jestem nieziemsko ciekawa tłumaczenia na polski...! Boże jak najszybciej niech już nastanie 5 października! :D
A wy co sądzicie o tejże piosence i o filmie? Na pewno nie będzie on wielkim hitem, ale dla mnie już on jest nim! Obym się nie zawiodła... 

A dla tych, którzy jeszcze nie zagłębiali się w temat filmu zwiastun:


Pozdrawiam i lecę dalej nucić It's all about tonight! :P