2013/05/30

Eurovision Song Contest - Malmö 2013



Odkąd tylko pamiętam oglądanie Eurowizji to taka nasza rodzinna tradycja. Już kiedy byłam dzieckiem zawsze w maju zasiadałam wraz z rodzicami przy telewizorze i "kibicowaliśmy" naszym. Jednakże nie oglądałam Eurowizji tylko i wyłącznie ze względu na Polskę, która zazwyczaj miała bardzo słabe piosenki, tylko właśnie dla tych innych krajów, by poznać nowych wykonawców, nową muzykę, posłuchać fajnych piosenek i może nawet wysłać na kogoś cennego esemesa. :)

Naprawdę, uwielbiałam to coroczne uczucie, kiedy z niecierpliwością czekałam na ten dzień, na dzień drugiego półfinału, a potem finału Eurowizji. Człowiek aż skakał z radości, kiedy tata przełączał na TVP1. Dlatego też do dziś tradycję tę kontynuuję i będę kontynuować potem ze swoimi dziećmi. Nie zniechęcił mnie nawet fakt, iż zarówno w tamtym roku, jak i w tym roku Polska udziału w Eurowizji nie wzięła. Może to i lepiej? Człowiek jak czegoś bardzo chce, to zawsze sobie poradzi. Na szczęście w Cyfrowym Polsacie, kiedy ma się antenę satelitarną, można odbierać różne zagraniczne programy, które jakby nie patrzeć do niczego się nam nie przydają, ale czasami nadarzy się okazja, kiedy jednak są one przydatne i człowiek wręcz dziękuję za nie Bogu. :D Tak jak i w tamtym roku, tak i w tym, oglądałam Eurowizję na zagranicznych programach. W tamtym roku na portugalskim, a w tym na rosyjskim, a potem na hiszpańskim. Nie martwiłam się tym, że nic nie rozumiałam z tego, co gadał komentator, ważne, że oglądałam Eurowizję, która jest dla mnie bardzo ważnym muzycznym wydarzeniem. Nic poza tym nigdy nie oglądam, tylko dla niej potrafię zrobić wyjątek, rzucić wszystko, co akurat robię i na te parę godzin zapomnieć o bożym świecie. 

Nie umiem stwierdzić, która Eurowizja, którą oglądałam była najlepsza. Według mnie każda ma coś w sobie, z każdej wynoszę wiele interesujących piosenek, których potem słucham przez wiele miesięcy, a nawet lat. Np. Alexander Rybak ze swoją Fairytale wygrał w 2009 roku, a ja nadal słucham jej jak szalona, a tekst oczywiście znam już na pamięć. Zarówno jak w poprzednich latach, tak i w tym roku kilka piosenek przypadło mi do gustu i podczas finału miałam kilku swoich faworytów, którym wiernie kibicowałam. Niestety żaden z nich nie wygrał, ale byli oni bardzo wysoko. Ku mojemu zdziwieniu wygrała piosenka, która, fakt spodobała mi się, ale nie pomyślałabym, że to ona właśnie wygra. Ale cóż, gust Europy niekiedy potrafi zaskoczyć. 

Otóż, wygrała piosenka Only Teardrops w wykonaniu dwudziestoletniej Emmelie De Forest, która pochodzi z Danii. Tak więc, automatycznie za rok, 17 maja 2014 roku, o godzinie 21(jak co roku) Wielki Finał odbędzie się w Danii. Gdzie dokładnie, jeszcze nie wiadomo.



Muszę przyznać, że kiedy usłyszałam tę piosenkę po raz pierwszy na Wielkim Finale, to bardzo mi się spodobała. Już sam początek ujął mnie za serce, bo takie klimaty to ja bardzo lubię. A kiedy wokalistka zaczęła śpiewać, to już w ogóle mnie miała. Ale jak to zazwyczaj bywa na Eurowizji, szybko zapomina się o danej piosence, w dodatku ja ciągle myślami byłam przy moich faworytach. Ale kiedy potem jeszcze raz puścili nam, dla przypomnienia, które piosenki są w Top 5, od razu ją sobie przypomniałam i cieszyłam się, że taka fajna piosenka wygra. Jednakże, nie ukrywam, smuciłam się zarazem, że moi faworyci nie mają z nią szans, gdyż z każdymi głosami oddalała się od reszty coraz bardziej. Jednakże rekordu Alexandra nie pokonała! :) Rybak w 2009 roku zdobył aż 397 punktów! Jedynie w tamtym roku Loreen ze swoją Euphorią była blisko - zdobyła 372 punkty. Ale jak na razie, nikt od Alexa nie jest lepszy. Ale wtedy, tamta Eurowizja to było coś... Ciągle 12 pkt zdobywała tylko Norwegia. Jednakże co się dziwić, z taką piosenką od razu wiedziałam, że chłopak zajdzie wysoko... W dodatku taki ładny. :P

Naprawdę, w Eurowizji uwielbiam wszystko! Zawsze jestem bardzo ciekawa piosenek każdego kraju oraz pomysłu przedstawiania filmików poprzedzających występ danego kraju. W tym roku muszę stwierdzić, że bardzo mi się spodobało, gdyż każdy filmik przedstawiał wykonawcę w swoim kraju. Czyli bardzo ciekawie, bo w poprzednich latach filmiki te promowały jedynie państwo, w którym odbywała się Eurowizja. Szwecji należą się brawa, bo zorganizowała naprawdę dobry show. ;)

A oto moi tegoroczni faworyci. Ułożeni nie przypadkowo, bo w kolejności od najbardziej ulubionej do najmniej, ale też ulubionej. ;)

MALTA - Gianluca Tomorrow


Jak tylko zobaczyłam i usłyszałam tego śmieszka, to po prostu odpłynęłam. Jego piosenka urzekła mnie swoim ciepłem i prostotą. Chłopaczek cały czas biegał po scenie i się uśmiechał, śpiewając o swojej Jeremy. W dodatku też nie taki brzydki. Naprawdę bardzo polubiłam jego piosenkę i wiernie kibicowałam zarówno w półfinale, jak i na finale. Takie klimaty to ja lubię. ;)

WĘGRY - ByeAlex Kedvesem (Zoohacker Remix)


W tym przypadku zaś, może nie ujął mnie sam wokalista, co pan Gitarzysta. Przez cały występ kiwał się w te i we te w rytm granej przez niego muzyki. No po prostu przesłodkie! Wraz z mamą śmiałyśmy się przez cały występ. Jednakże nie lubię tej piosenki tylko i wyłącznie ze względu na pana Słodziaka, ale również dlatego, że piosenka ta bardzo mi się już od pierwszej nuty spodobała. W dodatku ByeAlex śpiewał po swojemu, co już w ogóle u mnie zapunktowało, no i zły pod względem wyglądu też nie jest. Niezmiernie się ucieszyłam, że wszedł do Wielkiego Finału.

 ISLANDIA - Eythor Ingi Ég Á Líf

    
W tym przypadku nie zadział wygląd tego pana. Po prostu piosenka mnie zauroczyła, bo zaśpiewana była w ojczystym języku wokalisty, no i jest naprawdę piękna. Nic dodać, nic ująć.

 AZERBEJDŻAN - Farid Mammadov Hold Me


Ta piosenka urzekła mnie swoim występem. Naprawdę ciekawy pomysł. Siedziałam i oglądałam z otwartymi ustami. Może i nic nie ma w tym nowego, ale mnie się to bardzo spodobało. W dodatku piosenka ta była bardzo bliska wygranej, bo zajęła 2. miejsce. Już się śmiałam, że może Azerbejdżan po raz drugi, w tak krótkim czasie, wygra Eurowizję... :) Ale niestety, nie sprawdziło się, bo Dania po jakimś czasie oddaliła się od przeciwników i było pewne, że już nikt inny nie wygra.

To by było na tyle. Oczywiście jeszcze kilka pozycji z tegorocznej Eurowizji mi się spodobało, ale nie chcę Was już tutaj zanudzać, dlatego ograniczyłam się tylko do moich faworytów.

A Wy? Też kiedyś oglądaliście Eurowizję, a może nadal oglądacie? Jestem ciekawa Waszych odpowiedzi! ;)

Na koniec jeszcze cudowna i niezrównana Fairytale w wykonaniu Alexandra Rybaka:

2013/05/25

I can be Irish too!


Z tą piosenką już chyba do końca życia będę kojarzyć moją podróż do Irlandii. Za każdym razem, kiedy ją sobie puszczam powracają wspomnienia, stają się żywsze. Od razu przed moimi oczami pojawia się moja przyjaciółka z podstawówki, nasze wspólne spacery, nowo poznani ludzie, piękna i zielona Irlandia, zmienna pogoda i okolica, w której mieszkałam. Przez ostatnie dwa tygodnie słuchałam ją jak opętana, byleby tylko cały czas przypominać sobie cudowny czas spędzony w przepięknym kraju, by powracać wspomnieniami do innego, lepszego życia.  

Zacznę od tego, że te dwa tygodnie w Irlandii zleciały mi bardzo szybko. Nie nowość, co nie? Jednakże nie od razu poleciało jak z płatka. Pierwszy tydzień ciągnął mi się nieubłaganie. To chyba dlatego, bo chciałam już wrócić do domu. Taak, pierwsze dni, a ja już chciałam wrócić. Głupia byłam i tyle. Jednakże, kiedy minął pierwszy tydzień i już się zaaklimatyzowałam, zdałam sobie sprawę, że muszę jak najlepiej wykorzystywać dany mi czas w tym pięknym kraju, bo za niedługo przyjdzie mi z niego wyjechać. Wzięłam się w garść i chłonęłam każdą daną mi chwilę. Ile tylko było można, oddychałam na zapas czystym, irlandzkim powietrzem oraz podziwiałam piękne oraz zarazem dziwne widoki. Piękne, bo dookoła mnie było tyle zieleni i z daleka dookoła widać było góry. A dziwne, bo ludzie tam ubierali i malowali się tak, że niekiedy nie mogłam przestać się dziwić.

Moje pierwsze spostrzeżenia, kiedy przybyłam do Irlandii były takie:
1) W Irlandii, chociażby nie wiadomo jak pięknie by nie było, ciągle wieje wiatr;
2) Irlandki przesadzają z makijażem, wyglądają jakby ktoś założył im maski;
3) Chyba każdy nastolatek pali, bo jak mi moja przyjaciółka wytłumaczyła, oni po prostu tak się nudzą, że jak nie mają co robić, to zaczynają palić.

To były moje pierwsze spostrzeżenia. Z czasem trochę ich przybywało, bo przecież musiałam z jakimiś opowiastkami wrócić do Polski, żeby rodzinie pokazać jakże to Irlandia różni się od naszego pięknego kraju. Jednakże, po kolei...

Już od trzech lat Monika(tak nazywa się moja przyjaciółka) zapraszała mnie do siebie. Jednakże za każdym razem coś mi wypadało i niestety nie udawało nam się zrealizować naszych planów. A po drugie moja mama nie chciała mnie puścić, bo miałam dopiero 15 lat... No i, bilety do Irlandii na wakacje nie kosztowały też najmniej. Co roku, Monika pisała do mnie, że mam do niej przyjechać, że bardzo za mną tęskni i dawno się nie widziałyśmy. Otóż poleciała ona do Irlandii, kiedy obydwie byłyśmy jeszcze w 5. klasie podstawówki. Teraz mamy po 18 lat i dopiero po sześciu latach było nam dane się spotkać. Wreszcie.

W tym roku się udało. W maju miałam 2 tygodnie wolnego i bilety też akurat nie były drogie. Szybka decyzja, upewnienie się, że i jej pasuje termin i zakupiłam sobie bilety. Potem już tylko odliczałam dni do 29 kwietnia. Szybko one nie minęły, ale doczekałam się wreszcie tej daty.

To był mój pierwszy lot samolotem. Czy się bałam? Nie, nie bałam się, że się np. rozbiję czy samolot będzie mieć jakieś problemy. Bardziej przerażało mnie uczucie, które towarzyszy podczas lotu. Wiecie, zmiana ciśnień i wgl. Dodatkowo, smutno mi trochę było, bo opuszczam swoją rodzinkę na całe dwa tygodnie. Ale kiedy już nadszedł Wielki Dzień, a do mojego lotu zostały dwie godziny poczułam się lepiej, wzięłam się w garść i cieszyłam się całym sercem z wyjazdu. Odprawa na lotnisku poszła szybko i bez problemów. Ustawiłam się w kolejce i wraz z resztą ludzi czekałam na nasz samolot. Kiedy leciałam do Irlandii, w Bydgoszczy padało. Trochę się wkurzyłam, bo pogoda ta na pewno nie jest komfortowa dla pilota. Wiecie, dziwne myśli już zaczęły mi latać po główce. Jednakże szybko je odrzuciłam i powiedziałam sobie, że wszystko będzie dobrze. Udało mi się zająć miejsce przy oknie, tak więc piękne widoki miałam zapewnione. Taką bynajmniej miałam nadzieję. Kazali nam zapiąć pasy, stewardesy pokazały nam wszystko o pierwszej pomocy w razie, o zgrozo, awarii i samolot wreszcie ruszył.

Ból głowy podczas startu nie do opisania, kochani. Miałam wrażenie, że zaraz moja czaszka eksploduje, tak mi pulsowała. Zmiana ciśnień dała mi we znaki. Jednakże jakoś przeżyłam i potem mogłam cieszyć oczy pięknymi widokami, które nie raz wstrzymały mi oddech.


Lądowania zaś wcale nie poczułam. Trochę jedynie znów odczułam zmianę ciśnień. Samego zaś dotknięcia ziemi w ogóle nie wyczułam. Tak dobrze pilot pokierował samolotem. : ) I dzięki Bogu, wylądowałam cała i zdrowa oraz żywa! 

Kiedy wyjrzałam za okno od razu poczułam, że jestem w Irlandii. Wydawało mi się, że jestem w jakimś filmie, że to mi się śni, ale nie że to prawda i za chwilę stanę na irlandzkiej ziemi.

Kiedy wyszłam z samolotu powitała mnie piękna, słoneczna pogoda. Od razu poczułam, że powietrze irlandzkie różni się od polskiego - jest o wiele czystsze. Wyszłam z lotniska, a tam czekała już na mnie moja przyjaciółka. Zapakowałyśmy się do samochodu z jej rodzicami i ruszyliśmy ku mojej irlandzkiej przygodzie.

Monika mieszka w Swords, jakieś 15 km od Dublina(obrazek poniżej). W Polsce śmiałam się, że to podobna odległość jak ode mnie z Bydzi do mojej babci. Ale tam w Irlandii trasa ta wydawała się o wiele dłuższa.


Okolica naprawdę piękna. Dwa duże, pełne zieleni parki, cudowne ulice, z ładnymi budynkami, wielkie centrum handlowe i wspaniałe osiedla mieszkaniowe. Monika też mieszkała na jednym osiedlu, na którym czułam się jak w Ameryce albo Wielkiej Brytanii, a domki tam przypominały mi domki jak z Simsów. :P Normalnie, żyć, nie umierać. ;)

Prawie codziennie gdzieś chodziłyśmy. A to do sklepu, a to do parku, a to się z kimś spotkać. Jeździłyśmy do różnych pobliskich miast, wiele zobaczyłam, poznałam wielu dziwnych i ciekawych ludzi. Z początku miałam wielką trudność zrozumieć miejscowych i nawet Monikę, kiedy ona mówiła po angielsku. Jaki Irlandczycy mają okropny akcent! Nie idzie ich w ogóle zrozumieć! Szczególnie młodzież, która pomiędzy sobą porozumiewa się samymi skrótami i nie przejmuje się wcale poprawnym wymawianiem niektórych słów. Do tego nawijają jak szaleni, więc ja, z moją średnią znajomością języka angielskiego miałam wielkie trudności. A żebym ja coś do nich powiedziała... Oj, nie, nie. Zacinałam się albo w ogóle moja buzia nie umiała się otworzyć, żeby powiedzieć jakieś słowo. Po prostu... byłam bezradna. Z pomocą szła mi moja przyjaciółka, która tłumaczyła mi, co oni mówią i mówiła im, że mój angielski nie jest za dobry. Jednakże po pierwszym tygodniu, kiedy codziennie spotykałam się z jakimiś znajomymi Moniki, zaczęłam coraz lepiej ich rozumieć. W ostatnich dwóch dniach, to już rozumiałam ich coraz lepiej. Szczególnie chłopaka mojej przyjaciółki. Jednakże i tak mój angielski pozostawia wiele do życzenia. Muszę go szlifować i szlifować, bo do matury ustnej z angola coraz bliżej i bliżej.

W Dublinie też byłam. Piękne miasto, ale ponoć przepełnione mnóstwem narkomanów. Naprawdę. Szło się ulicą i widziało się ludzi zgiętych w pół, śpiących albo naćpanych. Straszne, ale ja się nie bałam, bo byłam z Moniką i jej chłopakiem. Zobaczyłam Szpilę, znak rozpoznawczy Dublina. Tak jak Paryż ma swoją Wieżę Eiffla, Nowy Jork Statuę Wolności, a Londyn Big Bena, tak Dublin ma Szpilę. Nie wiem, jak nazywa się ona po angielsku, ale oni mówili na nią Szpila. ;) Byłam w największym parku Europy, tj. w Parku Phoenix (ma on aż 707 hektarów) oraz spacerowałam wzdłuż rzeki Liffey. Kiedy byłam w Parku Phoenix wyobraziłam sobie, że jestem w Central Parku, ale w wersji europejskiej. :P Park ten był przepiękny! W tak pięknym jeszcze nie byłam... Naprawdę, parki w Bydgoszczy się do niego umywają. Aż szkoda je porównywać...


Dużo też jeździłam autobusami dublińskimi. Są one dwupiętrowe, jak w Londynie. Nie czerwone, ale granatowo-żółte. To było świetne uczucie, bo zawsze jeździłyśmy na górze. Widoki stamtąd niesamowite! A jazda kierowców bardzo wolna i niekiedy szalona... :)


 Ostatniego dnia wybraliśmy się nad morze i było też świetnie! Kiedy tam doszliśmy był prawie zachód słońca i wyglądało to cudownie! Oczywiście mój aparat, pomimo, iż dobry, nie oddał tego tak, jak to wyglądało naprawdę... Jednakże, jak to mój tata powiedział: "To, co zobaczysz, jest twoje." Tak, więc robiłam tak, jak mi kazał i to, jak ja to widziałam, jest moje. ;)
Nad morzem było pięknie, zimno, wietrznie i... śmierdziało rybami, hehe. :P Jednakże warto było iść, bo widoki przepiękne. A morze? Zimne, oczywiście! :D 
  


Naprawdę, wrażenia niezapomniane. Przeżyłam cudowne 2 tygodnie, których nie zapomnę do końca życia. Mam nadzieję, że będzie mi dane pojechać tam jeszcze raz. Wszyscy dookoła mnie zapraszali i wyrażali nadzieję, że przyjadę jeszcze raz, więc fajnie by było. Mówię Wam, Irlandia to zupełnie inne życie. Tam ludzie są szczęśliwsi, więcej zarabiają, żyją spokojnie i cieszą się z tego, że żyją właśnie tutaj, a nie gdzie indziej. Wiadomo, nie wszyscy, ale ja im i tak zazdroszczę. Chętnie bym się tam przeprowadziła w przyszłości, ale niestety tamtejszy klimat niezbyt mi przypasował... Ciągle miałam katar, który męczył mnie 24/7... :( Jedyny minus. Ale jakoś to przeżyłam, dla mnie to kiedyś normalne było.

Irlandia to piękny i naprawdę zielony kraj. Mam nadzieję, że uda mi się tam jeszcze nie jednokrotnie pojechać. A Wy? Byliście może albo chcecie do niej pojechać? Bo jeśli chcecie, to szczerze Wam ją polecam! Przepiękny kraj!

Zdjęcia są moją własnością, prawa zastrzeżone.