2012/11/25

"Mordercze grono" Heather Graham


Tytuł: Mordercze grono
Autor: Heather Graham
Wydawca: G+J Książki
Ilość stron: 344
Kategoria: thriller/sensacja/kryminał
Opis:
Przed laty zostali kochankami… a potem brutalne morderstwo wstrząsnęło ich beztroskim światem. Sean Black, uznany antropolog policyjny, a także autor bestsellerowych powieści kryminalnych, wraca po piętnastu latach do Miami. Pragnie zmierzyć się z prześladującymi go demonami z przeszłości, kiedy to został oskarżony o zbrodnię, a później uniewinniony. Powraca wspomnienie tragicznego dnia sprzed lat. Lori Corcoran dobrze pamięta ten feralny dzień – podobnie jak wcześniejszą noc pełną szaleńczej namiętności, która odmieniła jej życie. Ona także wraca do rodzinnego miasta – do wspomnień, tajemnic… i jedynego mężczyzny, jakiego kiedykolwiek pragnęła. Zanim uczucie Seana i Lori będzie mogło zapłonąć nowym blaskiem, będą musieli stawić czoło przeszłości. Dochodzi bowiem do kolejnego morderstwa: ginie ich szkolna koleżanka, a jej zabójstwo ma związek z dramatycznymi wydarzeniami, które zakończyły ich beztroską młodość. Zabójca przysięga zniszczyć wszystko, włącznie z odradzającą się, namiętną miłością tych dwojga… 
 Wybaczcie, że piszę znów o tym gatunku, ale tak się jakoś złożyło, że akurat ta książka przypadła mi do gustu, więc postanowiłam ją przeczytać. Kiedy dostałam ją w poniedziałek, od razu zabrałam się do czytania. 

No i muszę powiedzieć, że powieść ta absolutnie mnie nie zawiodła. Ba! Byłam wręcz zdziwiona, że wywołała we mnie tyle emocji... Już dawno nie przeżywałam tak żadnej książki. Naprawdę, niekiedy myślałam, że zaraz zwariuję. Nie raz w oczach pojawiły się łzy i w żyłach płynęła adrenalina. A wiedzcie, że bardzo to lubię. Kiedy już tak przeżywam, musi to znaczyć tylko jedno - książka, którą czytam jest bardzo dobra. 

Tak też i było w przypadku Morderczego grona. Już sam tytuł nasuwa nam pytanie, kto jest tym tytułowym gronem. Odpowiedź na to, uzyskujemy już w pierwszych rozdziałach, kiedy poznajemy wszystkich naszych bohaterów. A piszę naszych, gdyż jest ich naprawdę wielu. Czasami się już gubiłam szczerze powiedziawszy. Ale im głębiej, tym bardziej ogarniałam bohaterów. Było to z początku nieco trudne, bo bohaterzy spadali nam jak z nieba i bynajmniej ja, nie mogłam potem pojąć kto jest kim. Na sam koniec nie miałam już żadnego problemu z określeniem, kto jest kim dla naszej głównej bohaterki. 

Ogólnie cała zabawa, która sprawia, że książka jest świetna, polega na tym naszym morderczym gronie (czemu mordercze? Tego dowiadujemy się w późniejszym czasie.). Otóż, kiedy zostaję zamordowana ich przyjaciółka z młodości, każdy z nich staję się dla każdego podejrzany. Z początku nie zdają sobie z tego sprawy. Żyją, opłakują swoją znajomą, próbują zapomnieć, ale... morderca nie daję im na to szansy. Co najlepsze jest on z tego grona. I tu właśnie zaczyna się zabawa, moi drodzy. Muszę Wam powiedzieć, że ja bawiłam się świetnie. Wczułam się w rolę naszych bohaterów i zaczęłam myśleć, kto jest zabójcą. Każdy wydawał mi się podejrzany. No, prawie każdy. Wykluczałam kobiety, bo one na pewno nie były mordercą. Tak więc, wypisałam sobie wszystkich panów i próbowałam odgadnąć kto jest, tym, który sprawiał, że kiedy się pojawiał w książce, miałam ochotę coś rozwalić. Autorka świetnie naprowadzała mnie na wszystkich męskich bohaterów. Za morderce brałam chyba każdego. Raz posądzałam tego, który akurat wydał mi się najbardziej podobny do opisanego człowieka, zaś potem nagle zmieniałam swe zdanie, bo wydał mi się podobny do innego bohatera. Bawiłam się w to wszystko, po to, by na koniec okazało się, że mordercą jest ktoś, kogo w ogóle nie brałam pod uwagę. Do tego każda z ofiar go znała! Co jeszcze bardziej mnie irytowało. Oczywiście w pozytywnym, tego słowa znaczeniu. Naprawdę, takie książki uwielbiam. Dlatego Mordercze grono pochłonęłam z czystą przyjemnością. Nie zawiodłam się w żadnym calu. 

Przed przeczytaniem tej książki, naczytałam się wiele innych recenzji innych Czytelników. Pisali często, że autorka za bardzo skupiła się na wątku miłosnym. Cóż, mnie szczerze powiedziawszy to nie przeszkadzało. Muszę stwierdzić, że dodawało to powieści pewnej pikanterii oraz możliwości na chwilę wytchnienia, zapomnienia, tak samo jak nasi bohaterzy, o psychicznym mordercy, który grasował w okolicy. Gdyby książka ta była typowym kryminałem, w ogóle My, Czytelnicy moglibyśmy nie zrozumieć pewnych rzeczy, nie zrozumieć działań mordercy. A tak mogliśmy się zbliżyć do tego wszystkiego za pomocą bohaterów.
Jedno co mnie na początku nieco irytowało, to to, że wszyscy na okrągło rozmawiali tylko i wyłącznie o morderstwie swojej koleżanki. Po pewnym czasie stawało się to już nudne. Naprawdę, żeby co każdy rozdział pisać ciągle i to samo, to już lekka przesada. Jednakże potem się uspokoiło. Bohaterzy bardziej skupili się na mordercy i czasami tylko wspominali o zamordowanej koleżance. To chyba jedyny mały minus tej książki, jeśli dobrze pamiętam.

Było to też moje pierwsze spotkanie z panią Heather Graham i muszę przyznać, że kobieta ta ma niemały talent. Pomimo, iż jej styl przypominał mi inne autorki, bez żadnych zastrzeżeń oceniam jej książkę(oprócz tego małego minusika). Pisze bardzo ciekawie, tworzy bohaterów, którzy są dynamiczni i barwni. Czuć, że to normalni ludzie, jak my. Do tego akcja działa się w ciepłym Miami, z którym dotychczas, chyba, nie spotykałam się w książkach, które czytałam, więc było miło poczytać trochę o innym mieście, niż Nowy Jork. Oczywiście, nie żebym przestała lubić NJ. :)
Wracając jednak do pani Heather Graham. Z wielką chęcią i przyjemnością przeczytam jeszcze nie jedną jej książkę. Jest autorką zasługującą na uwagę. 

Podsumowując, Mordercze grono to naprawdę dobry kryminał z dużą nuta wplecionego romansu. Wciąga, sprawia, że człowiek chce czytać i czytać, by tylko dowiedzieć się, kto jest mordercą oraz niekiedy mrozi krew w żyłach i zapiera dech. Książka na pewno warta przeczytania.


Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu:
5/6
_______________________________________

Wybaczcie też, że ostatnio bardziej skupiłam się na recenzjach książek. Bardzo mi się to spodobało i akurat miałam dużą chęć podzielenia się z Wami moimi opiniami książek, które przeczytałam. Następna notka będzie już o czymś innym. Na razie muszę się skupić na czytaniu lektury szkolnej, więc w tym tygodniu pojawi się notka związana z tym co kocham najbardziej - czyli Indie i Bollywood. Nie wiem jeszcze o czym będzie, ale coś wymyślę. Mam jednak nadzieję, że recenzja Wam się spodobała i jakoś zachęciłam Was do tej książki. Oczywiście, wiem, że nie piszę znakomicie, ale staram się pisać to co czuję, więc dlatego czasami może wyjść, nie tak, jak powinno być. 


2012/11/17

"Minaret " Leila Aboulela


Tytuł: Minaret
Autor: Leila Aboulela
Wydawca: Wydawnictwo Remi
Ilość stron: 336
Opis: 
 W swoim muzułmańskim hidżabie, ze spuszczonym wzrokiem, Najwa jest niewidzialna dla większości, szczególnie dla bogaczy, których domy sprząta.Dwadzieścia lat wcześniej. Najwa, studiująca na uniwersytecie w Chartum, nie przypuszcza nawet, że pewnego dnia będzie zmuszona pracować jako służąca. Marzeniem młodej, wychowanej w wyższych sferach Sudanki było zamążpójście i założenie rodziny. Koniec beztroskich chwil Najwy przyszedł wraz z zamachem stanu, który zmusił ją i jej rodzinę na polityczne zesłanie do Londynu.Nie spełniły się jej marzenia o miłości, ale przebudzenie w nowej religii, islamie, przyniosło jej inny rodzaj ukojenia. W tym momencie, w jej życiu pojawia się Tamer, pełen życia, samotny brat jej pracodawczyni. Obydwoje znajdują wspólną więź w religii, i powoli, niezauważalnie, zakochują się w sobie…

Ta książka ma dla mnie charakter sentymentalny. To od niej wszystko się zaczęło... To dzięki tejże książce pokochałam czytać. Parę lat temu, gdyby ktoś mi powiedział, że w przyszłości będę kochać czytać książki i będzie to dla mnie coś ważnego, że te, wtedy nic dla mnie nie warte, stosiki papieru będę kochać całym sercem i zmienię podejście do nich, na pewno bym go wyśmiała. Ba, padłabym na ziemię nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. Po prostu bym w to nie uwierzyła. Nigdy. 

Wszystko zaczęło się od oczu, pewnego majowego popołudnia, kiedy to o dziwo weszłam do księgarni Matras. Naprawdę nie pamiętam co mnie tam zaciągnęło ani w jakiej sprawie tam w ogóle się pojawiłam. Jednakże to co najważniejsze, nie zapomnę do końca życia. 

Wtedy po raz pierwszy nasze spojrzenia się spotkały. Z ciekawości podeszłam bliżej. Wzięłam książkę do ręki i dokładniej przyjrzałam się okładce. Nie wiem jak i czemu, ale czułam, że coś ciągnie mnie do tych oczu... tej książki. Odwróciłam ją więc do tyłu i przeczytałam opis. Nie powiem, nawet mnie zainteresował, jednakże kiedy dla upewnienia się co to za książkę mam w ręku, otworzyłam ją i przeczytałam pierwsze zdanie, które po prostu umocniło mnie w moim twierdzeniu, iż to książka dla mnie.
„Moja pozycja w świecie spadła. Znalazłam się w miejscu, gdzie sufit wisi nisko i jest tak ciasno, że trudno się poruszać.” 
  Już wtedy wiedziałam. Wiedziałam, że muszę ją mieć i nie ma innego wyjścia! Powiedziałabym, że zakochałam się w niej od pierwszego spojrzenia. Dosłownie. 

W tamtym czasie dużo chodziłam z koleżanką po księgarniach i za każdym razem kiedy byłam w jakiejś, podchodziłam do Minaretu i oglądałam go dokładnie, pomimo, że znałam już wszystko na pamięć. Aż pewnego dnia nadarzyła się okazja. Dostałam od taty pieniądze. Nie widziałam żadnego innego powodu dla którego miałabym je widać na coś innego, niż na tę książkę. Bez żadnych zastanowień poleciałam po nią do księgarni i już była moja, a moja przygoda z książkami wystartowała...

Do dziś pamiętam te uczucia towarzyszące mi podczas czytania Minaretu. Siedziałam do późnych wieczorów, by tylko dowiedzieć się co wydarzy się za chwilę. Wciągnęła mnie niesamowicie. Chłonęłam ją ogromnymi łykami, aż udało mi się ją przeczytać całą. Nie trwało to chyba dłużej niż 3 dni. Byłam kompletnie zaskoczona. Po pierwsze udało mi się bez zmuszania przeczytać jakąś książkę, a po drugie nie myliłam się co do niej. Nie zawiodła mnie absolutnie, wręcz na odwrót, okazała się jeszcze lepsza niż myślałam. Cieszyłam się niezmiernie. Do dziś to pamiętam. Kto by pomyślał, że z takiej zatwardziałej przeciwniczki czytania i wszystkiego co związane było z książkami, narodzi się osoba, która kocha czytać, a każdą swoją książkę kocha całym sercem oraz, że będą czymś ważnym w jej życiu. 
Nie pomyślałabym o tym nigdy. Zaś mój tata dobrze wiedział, że tak będzie. Jak zwykle.

___________________________________________________

Minaret to książka przede wszystkim o religii i przemianie. Dopiero potem jest miłość, która w obydwu częściach jest inna. W pierwszej, miłość pomiędzy bohaterami jest zakazana. Dopiero potem nabiera innego wymiaru. Ale jest to w odległej przyszłości. Wcześniej, nie ogrywa ona dużej roli. Fakt, może nieco wpływa na zachowanie bohaterki, ale to nie ona jest powodem wszelkich zmian. W drugiej miłość też nie jest najważniejsza. Wpleciona została bardzo subtelnie, że czytelnikowi wcale ona nie przeszkadza. Ba, może jej nawet nie zauważyć, gdyż nie jest to typ miłości, którą my znamy i z jaką mamy do czynienia, czyli zachodnią mogłabym rzec. Ta miłość to zupełnie coś innego. To uczucie zrodzone pomiędzy dwoma osobami i podobnych poglądach, dla których priorytetami są zupełnie inne rzeczy, niż dla nas. Nawet miłość, która pomiędzy nimi się rodzi, jest na drugim miejscu. Najważniejsze zaś i pierwsze miejsce zajmuje religia. To ona zajmuje czołowe miejsce w ich życiu.

Książka podzielona jest, jak już wspomniałam, na dwie części. Pierwsza opowiada o  Najwie za młodości, kiedy jest ona beztroską dziewczyną, dla której ważne jest tylko, by wyjść za mąż i mieć dzieci. Jest ona nowoczesna, ubiera się po europejsku, słucha zachodniej muzyki, chodzi do Amerykańskiego klubu, w którym tańczy do najbardziej znanych przebojów lat 80. Myśli o wszystkim innym, ale nie o religii. Nie modli się, nie zakrywa włosów chustą, pości tylko w Ramadanie i kiedy tylko może wymiguję się od tego tupu bzdet. Tak, religia to dla niej coś nie ważnego, błahostka, dla ludzi biednych. Ona jest bogata, jej ojciec to wpływowy polityk. Do tego skorumpowany. Najwa żyje sobie beztrosko, ma najlepszą przyjaciółką, z którą zna się od dziecka, nie myśli o tym, że jej życie może wyglądać inaczej, niżby to sobie wyobrażała. Zakochuję się, ale w chłopaku, którego na pewno nie zaakceptują jej rodzice. Anwar to rewolucjonista. Buntuję się przeciwko rządowi, a jej ojca wyznacza na tego, który powinien ponieść karę za wszystko co złe. Pomiędzy nimi jest granica, ale Najwa pomimo tego, myśli, że może jednak wszystko dobrze się skończy. Dopóki w jej kraju nie wybucha zamach stanu, który zmusza ją i jej rodzinę do ucieczki z kraju. 

W drugiej części, poznajemy zupełnie odmienioną główną bohaterkę. To przykładowa muzułmanka, jest pobożna, modli się pięć razy dziennie, chodzi do meczetu, nosi hidżab. W islamie odnajduję spełnienie, czuje się wolna. Do poprzedniej, wcześniejszej Najwy, jest ona dużym przeciwieństwem. Zmieniła się. To życie ją zmieniło. W jej życiu są inne priorytety, żyję tylko dzięki swojej wierze. To ona ją umacnia, daję siłę do dalszego funkcjonowania.
Nasza bohaterka jest kompletnie wyzuta z wszelkich emocji i żyję, bo żyję. Jakby obecna była wśród żywych tylko ciałem, a nie duszą. Jej życie toczy się tylko i wyłącznie wokół pracy i religii. Najwięcej czasu spędza w domu swych pracodawców i w meczecie, gdzie wraz z innymi siostrami uczy się czytania Koranu. Jest oddana swoim zasadom i boi się je złamać. Tak mogłaby żyć do końca, dopóki na jej drodze nie pojawia się Tamer, młodszy brat pracodawczyni Najwy. Dzięki niemu odżywa. Chłopak jest pełen życia, uczy się, ma przyszłość. Przypomina jej ją za młodu. Kiedy jeszcze miała marzenia i całe życie przed sobą. Pomiędzy nimi rodzi się uczucie, które wszystko komplikuję. 

Zachowanie bohaterki nie każdemu może się spodobać. Znam wielu ludzi, których postać Najwy irytowała. Nie mogli zrozumieć, czemu postępowała właśnie tak, a nie inaczej. Cóż, mieli prawo się denerwować, bo Najwa nie była Europejką. Podczas czytania trzeba pamiętać o jednej, ważnej i zasadniczej rzeczy - Najwa pochodziła z innego świata, wyznawała inną religię i zasady. Mówię tu oczywiście o tej drugiej, wierzącej Najwie. Ale jeśli ktoś nie zrozumiał jej zachowania, które tak wielce się odmieniło, miał ku temu okazję, by ją zrozumieć. Naprawdę pięknie jest tu opisana jej przemiana. Co nią kierowało, co, albo kto dał jej do myślenia, dlaczego tak, a nie inaczej myślała. Ta książka, dla nas, ludzi, którzy są z zupełnie innego świata, niż bohaterka, miała służyć temu, byśmy mogli zobaczyć i poznać świat Najwy z bliska. Poznać go tak jak poznała go ona. Mogliśmy wczuć się w jej sytuację i zobaczyć, jak się zmieniała. 
Dlatego właśnie bardzo lubię i szanuję tę książkę. Gdyż z niej dowiedziałam się o wiele więcej o islamie jako religii, niż z wszystkich innych pozycji na ten temat. Gdyż mogłam poznać tą religię tak samo jak Najwa. Zanurzyć się w niej, dać się jej ponieść, by ona pokazała mi drogę. Naprawdę to wielki plus tej książki.
Najwa nie jest pobożna, bo ktoś ją do tego zmusza. Ona sama do tego dociera, dzięki czemu jej wiara jest jeszcze bardziej większa i szczersza. Prawdziwsza. Oddała się Bogu, bez przymusu, samowolnie.
Co skłoniło i skierowało ją na ten, a nie inny kierunek, zdradzić nie mogę, bo zepsułabym całą 'zabawę' dowiadywania się tego, podczas czytania. 

 Język Leili Abouleli jest bardzo prosty i łatwy w odbiorze. Pisze powściągliwie, co jeszcze bardziej porusza czytelnika. Do tego czyta się ją bardzo szybko, gdyż autorka naprawdę nie bawi się w podawanie jakiś niepotrzebnych informacji oraz w zbędne opisy. Od razu została moją ulubioną autorką. I szczerze polecam wszystkie inne książki jej autorstwa, gdyż każda z nich jest bardzo dobra. 

Minaret to powieść, która pokazuję jak człowiek może się zmienić. Jak pewne wydarzenia potrafią nas odmienić. Ukazuję miłość dwóch rodzajów, która wbrew naszemu twierdzeniu, nie jest najważniejsza. Udowadnia, że wolność dla każdego znaczy coś innego i że islam, to zupełnie inna religia, niż tą którą znamy dzięki terrorystom. Ta książka umie poruszyć.

Dla mnie zaś, na wieki, wieków będzie ona książką, do której powracać będę z przyjemnością. Dla mnie jest idealna i najlepsza jaką dotąd przeczytałam.

Dlatego szczerze i z całego serca polecam Wam Minaret. Jednakże wiem i rozumiem, że nie każdemu może się ona spodobać, gdyż mogą to nie być jego klimaty. Ale zawsze warto dawać szansę, bo może się okazać, że jednak to polubimy. Dajcie szansę Najwie, niech pokażę Wam islam od innej, intymnej strony...

6/6!

2012/11/10

"Cienie nocy", Alex Kava, Erica Spindler, J.T. Ellison


Tytuł: Cienie nocy
Autor: Alex Kava, Erica Spindler, J.T. Ellison 
Wydawca: G+J Książki 
Ilość stron: 184
Niezrównane autorki bestsellerów: J.T. Ellison, Alex Kava i Erica Spindler stworzyły zupełnie nowe wcielenie zła.  
Morderca psychopata, który wymyka się policji, bezustannie zmienia miejsca pobytu, żeruje na zagubionych i samotnych.  
Trzy śledcze: detektyw Stacy Killian z nowoorleańskiej policji, porucznik Taylor Jackson z Wydziału Zabójstw w Nashville oraz agentka FBI, Maggie O’Dell, były świadkami najgorszych zbrodni i aresztowały najniebezpieczniejszych przestępców. Czy tym razem morderca je przechytrzy?  
Cienie nocy to thriller wybitnych autorek powieści kryminalnych, które swoje książkowe bohaterki uczyniły śledczymi ścigającymi nieuchwytnego seryjnego mordercę.

Sięgnęłam po tę książkę z dwóch powodów: pierwszy, gdyż napisana jest przez trzy autorki, które znane są ze świetnych książek(dwie z nich bardzo lubię - Ericę Spindler i Alex Kavę) i po drugie: to gatunek, który wręcz uwielbiam, czyli thriller. Po prostu nie mogłam przejść obok tej pozycji obojętnie, gdyż wiedziałam, że nie będzie to strata czasu.

Nie myliłam się ani trochę. Ta krótka powieść, gdyż ma ona zaledwie 185 stron, wciągnęła mnie i czytało mi się ją bardzo szybko i przyjemnie. Pisana jest prostym językiem, wszystko przedstawione jest w sposób jasny i nie występuję tu coś takiego, że czytelnik w pewnym momencie nie wie o co chodzi albo ma mętlik w głowie, od nadmiaru informacji. Nie, tutaj autorki ukazują nam wszystko w prosty sposób. Można, by rzec śledztwo bardzo łatwe do odgadnięcia. Oczywiście, zgodzę się z tym, że sprawa wydaję się szybka do rozwiązania, ale jak się okazuję nasz morderca to nie byle głupiek, tylko seryjny morderca, który ma wszystko zaplanowane, tylko ofiary wybiera sobie, bawiąc się w improwizację. Do tego możemy go poznać z bliska, dowiedzieć się co nim kieruję i dlaczego zabija, co moim zdaniem było dobrym zagraniem. Czytelnik wie, ale policja nie. Mamy przewagę. Możemy przyjrzeć się całej sprawie z drugiej strony, od zaplecza, od strony mordercy. Pomysł ciekawy.

Kto by pomyślał, że cała ta sprawa okażę się taka trudna. Zabójca jest sprytny, nie zostawia żadnych śladów, jest wręcz perfekcjonistą w swym "fachu".  Do czasu, kiedy jednak popełnia błąd, który będzie miał negatywny wpływ na dalszy postęp sprawy. Niestety nie istnieją jednak mordercy idealni, każdy kiedyś popełnia błąd. Inaczej by ich przecież nie łapali. :D

Książka podzielona jest na trzy części: każda z bohaterek opowiada swoją historię. Dzięki czemu, możemy poznać nasze autorki jeszcze lepiej. Porównać, która jest lepsza, której styl nam się bardziej spodoba. Zobaczyć jak piszą. Szczerze powiedziawszy, bardzo mi się to spodobało, gdyż pani J.T. Ellison jeszcze dotąd nie miałam okazji czytać, więc mogłam ją wreszcie poznać i porównać do dwóch pozostałych pań. I muszę powiedzieć, że nie jest źle. Szczerze powiedziawszy opowieść "Słodka krew" jej autorstwa spodobała mi się nawet najbardziej. Poprowadzona została najlepiej, bohaterka, porucznik Taylor Jackson od razu zdobyła moją sympatię, gdyż kiedy trzeba było stawała się stanowcza i robiła wszystko by rozwiązać sprawę. To ona odwaliła w całej książce, według mnie, największą robotę. Gdyby nie ona, może sprawa nadal utknęłaby w zastoju. 

Opowieść Erici Spindler również mi się podobała, nie powiem, że nie. Bohaterka kierowała się bardziej sprawami osobistymi, niż zawodowymi. Głęboko przeżywała sprawę z pewnych powodów i ja, jako czytelnik wczuwałam się w jej sytuację. Bardzo dobrze stworzona postać. Nie miałam ani razu wrażenia, że wszystko to jest sztuczne. Naprawdę, jakbym stała obok i się temu przyglądała. Wszystko to było przedstawione bardzo realistyczne. Dodam też, że bohaterkę, Stacy Killian możemy również spotkać w "Morderca bierze wszystko", autorstwa oczywiście pani Spindler.

Zaś opowieść Alex Kavy, zleciała mi najszybciej. Tutaj było już coraz bliżej do złapania mordercy. Czekałam niecierpliwie, kiedy wreszcie policjantom, w tym wypadku agence FBI, uda się go złapać. Bo szczerze powiedziawszy miałam już dość tego gostka. Mieć go wręcz na wyciągnięcie ręki, a nie móc go dorwać. Takim był spryciarzem. Naprawdę jego osoba powoli zaczynała mnie irytować. Ale oczywiście, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Po prostu miałam ochotę wejść do książki i sama go złapać. Byłoby mi o wiele prościej. Jednakże tak się nie da. Czy i kto wreszcie go złapał(i czy w ogóle udało się go złapać), nie zdradzę. Tego dowiedziecie się sami, kiedy przeczytacie Cienie nocy.

Ogólnie muszę powiedzieć, że książka ta to dobry i prosto pisany thriller. W pewnym momencie, aż byłam zdziwiona, że wszystko pisane jest tak jaśnie i przejrzyście. Ale myślę, że oto właśnie chodziło autorkom. By czytelnika nie bolała głowa od czytania, tylko cieszył się z tego, że może towarzyszyć bohaterkom i mordercy we wszystkim. By wszystko było proste do rozwiązania, nawet morderca i jego sposób zabijania to nic wielkiego i specjalnego. Takie chyba było zamierzenie autorek. By napisać krótką powieść, która nie będzie skomplikowana. Daję za to ogromny plus paniom, za to, że stworzyły taką książkę. Wszystko wymyślały razem, poczyniwszy od stworzenia postaci zabójcy, aż po charakterystykę jego ofiar. Możemy się tego dowiedzieć ze Wstępu, gdzie swoje słowa, kieruję do nas sama Alex Kava. Pisanie tejże książki sprawiło im wiele przyjemności, jak i mi czytanie ich owocu wspólnej pracy. 

Cienie nocy gorąco Wam polecam, gdyż nie jest to typowo mrożący krew w żyłach thriller, z którymi miałam wiele razy styczność. Każdy, nawet nie lubujący się w tym gatunku czytelnik, znajdzie coś dla siebie. Czyta się szybko i przyjemnie. Pozycja ta to nie strata czasu, szczególnie dla miłujących ten gatunek, jak ja. Dla mnie była to istna perełka, która dała mi wiele cennych wskazówek, z których na pewno skorzystam. Do tego ksiażka bardzo ładnie wydana: w twardej okładce, z opisami autorek w środku, jedną mapką przy opowieści oraz z ciekawą i interesującą okładką. Jestem zadowolona, iż było mi dane przeczytać Cienie nocy. Za możliwość tę bardzo dziękuję Wydawnictwu:



5/6
_________________________________________________________

Moja pierwsza taka recenzja za mną. Było trudno... Napisać coś sensownego to ciężki orzech do zgryzienia. Jednakże dałam jakoś radę. Czy dobrze czy źle, to już zależy od Was, moi drodzy Czytelnicy. Jak Wam się podobało? To dla mnie bardzo ważne, gdyż pomoże mi to w pisaniu kolejnych recenzji. Dopiero się rozwijam i mam nadzieję, że z biegiem czasu będę radzić sobie coraz lepiej.
Czekam na Wasze szczere opinie.

Do zobaczenia w następnej notce!

2012/11/06

Książki, książki... książki!

Rozpiera mnie ogromna radość! Jestem pod wielkim wrażeniem swojego zachowania. Po prostu nie wierzę, że tego dokonałam! ;)
Wiedzcie, że jestem książko-zakupoholiczką. Nie umiem przejść obojętnie obok książki, która kosztuję poniżej 10 zł, kusi mnie swoją okładką, tytułem, fabułą i wszystkim innym możliwym. Ale zazwyczaj jest to cena książki i jej opis. No po prostu nie umiem. Wiem, że to już się podchodzi pod jakąś chorobę, wiem, wiem. Jednakże jestem dziś z siebie dumna, bo pokonałam to wreszcie. Pokonałam swój nałóg!
Byłam dzisiaj w dwóch księgarniach, gdzie ceny książek, aż krzyczały żebym je kupiła. Miałam już kilka na oku, chciały bym je zakupiła, bym wzięła do swojego domu i położyła na półeczkę, na której już brak miejsca. Błagały wręcz. :D
Jednakże ja powiedziałam: "NIE! Nie kupię ani jednej. Oszczędzam!". Wiadomo na początku moje ciało mnie nie posłuchało, ale po dłużej walce, wygrałam.
Lecz byłam bliska zakupu jakiejś książki. Nie, może źle to ujęłam. Ja po prostu chciałam coś kupić, musiałam. Na całe szczęście, w księgarniach było multum tanich książek, ale żadnych, które zainteresowałyby mnie tak, bym od razu zapragnęła je mieć. Żaden tytuł nie przykuł mej uwagi, nie zasłużył by dołączyć do kolekcji książek, która ciągle się powiększa.
Drugim argumentem, który przeważył na mojej decyzji, było to, czy aby ta książka jest warta nawet tych 10 zł(dokładnie 9,90 zł), czy na pewno mi się spodoba i czy nie będzie do kolejne rozczarowanie z mojej strony. Niestety miałam już kilka razy takich przypadków. Kupiłam książki i się zawiodłam. Teraz leżą i tylko miejsce zajmują. Chciałabym je odsprzedać, ale któż by je kupił? ;)
Niestety, już od dawna to wiedziałam i teraz coraz bardziej zauważam, że to się sprawdza - im niższa cena, tym gorsza jakość produktu.
Choć muszę Wam powiedzieć, że większość książek, które zakupiłam za niższą cenę pochodziło z promocji, typu z 29,90z zł na 9,90 zł. W takich przypadkach, kiedy już zakupywałam taką książkę, wiedziałam, że autor jest dobry i się nie zawiodę. Ale czasami chciałam dać szansę jakimś nowym. Były przypadki książek, które mi się spodobały, ale było i też tak, że potem żałowałam swojej dobrej woli. Hmm... Ale człowiek uczy się przecież na błędach, co nie? :)

Ogólnie jestem książko-zakupoholiczką i książko-maniaczką. Jednakże czasami brak mi chęci i czasu na czytanie książek, co bardzo mnie boli za każdym razem. Boli, bo kocham czytać książki, kocham te uczucia towarzyszące podczas tego, kiedy mogę wejść do całkiem innego świata, przeżywać przygody wraz z głównymi bohaterami, kocham czuć smak adrenaliny. Po prostu wczuć się w książkę. To niezastąpione uczucia. Chociaż może podobnie się ze mną dzieję, kiedy oglądam filmy, jednakże tam mam podane wszystko na tacy: wiem jak wyglądają bohaterowie, widzę co się dzieję oraz nie mam żadnego osobistego wkładu. Jednak kiedy czytam książkę mogę to ja sama wyobrazić sobie jak będą wyglądać bohaterowie, otoczenie i wszystko inne. To jest właśnie to, co sprawia, że książki są lepsze od filmów. W moim osobistym zdaniu. Każdy odczuwa to inaczej. Ja akurat tak i nic na to nie poradzę. Cóż, żyję się dalej. ;)

Ogólnie ostatnio postanowiłam, że zacznę na swoim blogu pisać recenzje(taak, postaram się.. :P) książek, które ostatnio przeczytałam. Dzielić się z Wami moimi przemyśleniami na ich temat, pisać o książkach które kocham, które sprawiły, że pokochałam czytać. O tym jakie gatunki uwielbiam czytać najbardziej i jakich nie cierpię, omijając je szerokim łukiem. Mam nadzieję, że uda mi się zrealizować moje plany, że nie zabraknie mi weny i pomysłów. No i że nie stracę chęci do kontynuowania tego projektu.

Kończąc już moje dzisiejsze wypocinki (które muszę przyznać, że pomysł na to przyszedł do mnie nagle, nie było to zaplanowane) zdradzę Wam, że pierwsza recenzja, która się tutaj pojawi, będzie to recenzja nowej książki "Cienie Nocy" autorstwa mojej ulubionej autorki thrillerów Erica'i Spindler i Alex Kavy oraz J.T. Ellison, której jeszcze nie znam, ale chętnie poznam. Kiedy przeczytam, obiecuję napiszę jak najszybciej.

Źródło: google.com

2012/11/04

Piosenki, które w moim sercu teraz grają... cz. 2

Witajcie! Dzisiaj już po raz drugi, ale tak mnie jakoś wena wzięła i chęć, żeby podzielić się z Wami muzyką, którą ostatnio słucham jak szalona. Mam tylko nadzieję, że nie wykorzystam całej weny na ten miesiąc. Oby nie. Jednakże pomysłów nadal mam kilka, więc może jednak wena zostanie przy mnie dłużej. Tak, więc zaczynamy Top 10.

Miejsce 1. 
I Follow Rivers - Lykke Li


Piosenkę tę usłyszałam po raz pierwszy w radiu i za każdym razem czekałam jak głupia, aż spiker powie, co to też za piosenkę cudną mi puścili. Ale niestety zaczekałabym się do śmierci zanim, któryś by mi wreszcie powiedział, więc wzięła sprawy w swoje ręce(najlepiej!), weszłam na stronę RMF FM, na której wszystko jest, zajrzałam do zakładki nowości i po przesłuchaniu paru kilka interesujących propozycji, wreszcie trafiłam tę piosenkę! Okazało się, że śpiewa ją piosenkarka, którą lubię za song Possibility z OST New Moon. Bardzo się ucieszyłam i jak najszybciej wyposażyłam się w tę piosenkę na swoim telefonie. I odtąd słucham jej na okrągło i jeszcze bardziej. :D
Takie piosenki to ja uwielbiam! Ten klimat, ta tajemniczość w głosie piosenkarki i idealnie wpasowująca się w nastrój tejże jesieni. Jest taka jesienna! :) Jeśli ktoś zna podobne piosenki, bardzo chętnie przesłucham! ;-)

Miejsce 2.
Wildest Moments - Jessie Ware


Drugie miejsce , tuż, tuż po cudnej I Follow Rivers znajduję się równie świetna Wildest Moments, Jessie Ware, piosenkarki o fantastycznym głosie! Szczerze powiedziawszy piosenki są nawet podobne do siebie, jeśli chodzi o klimat. Dlatego kocham je po równo, ale ze względu iż I Follow Rivers pokochałam pierwszą, jest na pierwszym miejscu. Ale mówię Wam, uwielbiam je po równo! Tak jak w przypadku pierwszej pozycji, tutaj też, podczas słuchania tejże piosenki mam odczucie, że ma ona klimat jesienny. ;)

Miejsce 3.
Leave Me Alone - Alexander Rybak


Po usłyszeniu tego song'a oszalałam tak samo, jak Rybak. :D Po prostu po raz kolejny facet zdobył moje serce... Piosenka jest po prostu znakomita, bez dwóch zdań! Tekst prosty, jak to zawsze bywa w muzycznych produkcjach pana Rybaka, ale z sensem i cudnym teledyskiem! Alex jako szaleniec - tego jeszcze nie było! Naprawdę tym, którzy kochają twórczość Alexandra ta propozycja również się spodoba, pomimo, iż Rybak wkracza w nowe progi. Ta piosenka jest zupełnie inna, od jego pierwszego song'u Fairytale.

Miejsce 4.
Paradise - Coldplay


Nigdy wcześniej nie zaznajamiałam się z twórczością tego oto zespołu. Jednakże kiedy po raz pierwszy usłyszałam ich nową piosenkę, od razu się w niej zakochałam. Słuchałam ją codziennie, kiedy szłam na 7 rano do szkoły, kiedy było jeszcze rano, zero ludzi na ulicach, a ja boss szłam i słuchałam sobie zarąbiastej muzyczki i bujałam się w takt melodii. Do teraz ją słucham oczywiście, bo inaczej nie znalazłaby się na Top Liście. Cała piosenka jest po prostu zaje***a, nie mówiąc już o refrenie, który sprawia, że po prostu odlatuję. :D Taak, tak właśnie działa na mnie na piosenka. ;-)

Miejsce 5. 
Skyfall - Adele


Jeśli nie wiecie, to bardzo lubię twórczość Adele i z wielką przyjemnością wysłuchałam jej nowej piosenki. Nie muszę chyba pisać, że się od razu zakochałam. Miłość od pierwszego usłyszenia. 
Uwielbiam takie spokojne piosenki. Do tego jeszcze w wykonaniu Adele i więcej mi nie potrzeba. 
Jednakże film nawet w najmniejszym calu mnie nie interesuję i na pewno nie wybiorę się na niego do kina. Wolę pamiętać cudne części Jamesa Bonda z Pierce'em Brosnan'em. Jednakże jeśli kiedyś nadarzy się okazja obejrzenia Skyfall, może obejrzę.

Miejsce 6.
One More Night - Maroon 5


Tą piosenkę lubię do niedawna. Usłyszałam ją na Vivie, którą akurat zdarzyło mi się oglądać. Tak samo jak w przypadku Paradise, nigdy przedtem nie miałam do czynienia z Maroon 5. Wiem, może uznacie to za głupie, jak można nie znać sławnych i coraz bardziej słuchanych zespołów, ale jestem z tego typu ludzi, którzy nie słuchają tego co słuchają inni. Dlatego nigdy nie słuchałam ani jednego ich utworu. Po prostu nie chciałam być sztuczną fanką zespołu. Spodobała mi się ta piosenka nie dlatego, że wszyscy jej słuchają, tylko dlatego, że do mnie trafiła, przemówiła i jest w moim guście. 
Utwór ten jest bardzo ładny, taki jakie lubię najbardziej, dlatego bardzo lubię jej słuchać. ;)

Miejsce 7.
As Long As You Love Me - Justin Bieber


Tylko się nie śmiejcie, proszę! Sama się dziwię tym, że tak bardzo jaram się tą piosenką... i nawet trochę Justin'em. Naprawdę, jestem w mocnym szoku! ;)
Zaczęło się niewinnie. Koleżanka powiedziała mi, że najnowsza piosenka Bieber'a nie jest nawet taka zła. Tak, więc ja pamiętając jej słowa, chciałam ponownie dać szansę panu Justin'owi. Włączyłam sobie teledysk i to co dostałam, mocno mną wstrząsnęło... Po pierwsze teledysk zaczyna się dialogiem młodego Bieber'a z, jak zakładałam, ojcem młodej panny, w której się zakochał(tutaj naszło mnie pytanie, czy on śpiewa tylko i wyłącznie o miłości?), następnie mamy piosenkę i teledysk do niej. Mówię Wam, wpadłam już po pierwszym przesłuchaniu. Sama w T O nie wierzę, ale tak jest. Po prostu ja kocham takie piosenki... Nic na to nie poradzę... Do tego głos Bieber'a nie już taki zły i da się go wytrzymać, wygląda mega sexy w teledysku, no i w ogóle tak jakoś wyszło, że teraz jaram się tym utworem jak szalona. :P Jednakże nie doszło jeszcze do tego poziomu, żebym została jego wielką, wierną fanką! Nie, nie, nie. Dla porównania potem przesłuchałam sobie Baby i stwierdziłam, że nie ma takiej możliwości, że zostałabym jego fanką... Ma już ich wystarczająco. Ja po prostu lubię dwa jego nowe songi i tyle. ;)

Miejsce 8.
Boyfriend - Justin Bieber


Znów zapewniam Was, że nie oszalałam na jego punkcie! Po prostu i ta piosenka mi się spodobała. Tekst jest taki motywujący, hehe. :) Nie no żart. Tylko ją lubie i tyle. Chłopak wreszcie wziął się w garść, zmienił swój słodki image, głos miał już mutację i od razu śpiewa lepiej. :D
I nadal pozostaję przy tym, że nie zostanę jego fanką. ;) Tak, więc spokojnie. Bollywoodu on mi na pewno nie przysłoni, hehe. :P

Miejsce 9.
Khatti Meethi z filmu Shirin Farhad Ki Toh Nikal Padi. Śpiewa Shreya Ghoshal.


Żeby nie było, nie tylko amerykańskie i angielskie piosenki mnie kręcą ostatnio. Oczywiście oglądam filmy, a że ostatnio przeze mnie oglądanym jest Shirin Farhad Ki Toh Nikal Padi z Farah Khan, zakochałam się po uszy w cudownej piosence Khatti Meethi. Ma fajne tłumaczenie i idealnie pasuję do filmu. Jest przyjemna dla ucha i słowa wpadają w ucho. Pomimo, iż głos młodej Shreyi niezbyt pasuje do Farah, to i tak bardzo lubię tę piosenkę i teledysk do niej, w którym pani Khan nieźle wywija. Jeśli jestem już przy temacie filmu Shirin Farhad Ki Toh Nikal Padi, szczerze go polecam! Lekka i przyjemna komedia romantyczna!

Miejsce 10.
Saans z filmu Jab Tak Hai Jaan. Śpiewa Shreya Ghoshal & Mohit Chauhan.


No i oczywiście Saans! Cudny, uroczy, piękny, ujmujący Saans. Oczywiście w randze Bollywood znajduję się na wyżej pozycji wraz z całym soundtrackiem JTHJ. Po prostu kocham tę piosenkę! Odpływam przy niej daaaaleeeko... Bo jakże by miało być inaczej, kiedy kompozytorem jest A.R. Rahan. ;) Już się nie mogę doczekać na ten film! Coś czuję, że będzie on wielkim hitem! W Indiach będzie on nawet, gdyby okazał się klapą. Z powodu śmierci Yasha... Ale miejmy nadzieję, że film nie będzie żadną klapą, bo to przecież nie film z Salmanem, tylko z SRK, reżyserowany przez świętej pamięci Yasha Choprę, z muzyką komponowaną przez oscarowego pana Rahmana, z dwoma aktorkami, które grają jedna lepiej, a druga może nie gorzej, a słabiej, ale się dziewczyna stara i czuję, że w tym filmie pokaże na co ją stać. 
A do premiery Jab Tak Hai Jaan już tylko 9 dni!


Trudno było, oj trudno... Gdybym mogła to z jeszcze 20 utworów bym dodała, ale to by była lekka przesada... Do tego, jakże długa wtedy była ta notka. Do tego potem, stałoby się to już nudne. Dlatego ograniczyłam się do 10. W tym rankingu królują pozycję zachodnie. Po prostu koniec października dał mi wiele do wyboru w dobrych piosenkach. Miejmy nadzieję, że i listopad będzie również owocny. 
A wy? Czego ostatnio najbardziej słuchacie? Może jakąś, z tych, które ja słucham? Chętnie poznam Wasze gusta.

Pozdrawiam i do zobaczenie w następnej notce!

Khatti Meethi

Witajcie moi drodzy!
Już ponad miesiąc nic nie napisałam, pomimo iż obiecałam sobie, że będę tutaj pisać często... I jak zwykle nic z tego nie wychodzi. Muszę się wziąć w garść, bo to wręcz nie dopuszczalne.
Jednakże Wasze blogi staram się odwiedzać i komentować, jeśli tylko mam na to czas i szczerze powiedziawszy jeśli o tym pamiętam. Bo muszę Wam przyznać, że często mi się zdarza, że o wszystkim zapominam. A to bardzo niedobrze, wiem. Jednakże czasami przy takim zgromadzeniu rzeczy, o których muszę pamiętać(często są to informacje wyuczone przeze mnie na sprawdziany), w moim mózgu braknie miejsca na rzeczy podstawowe. Dobrze, że nie zapominam iść spać i się budzić. :D
Jednakże pracuję nad tym. Jeśli o czym mam pamiętać lub coś zrobić zapisuję to sobie na karteczkach lub ustawiam przypomnienie na telefonie. To bardzo przydatne rzeczy, bo bez tego chyba bym umarła, jak to mówi moja mama. A ja jej przyznaję rację. Więc wybaczcie mi to, że na Wasze blogi wchodzę czasami tydzień po napisaniu Waszej notki, czy też jeszcze więcej. Swojego bloga, to już w ogóle ostatnio zaniedbałam. Totalnie nie podoba mi się jego wygląd. Muszę go zmienić. Jednakże my to zrobić, muszę mieć wenę i chęć, których ostatnio mi brak. Wolę wszystko rzucić w kąt i zasiąść do oglądania filmu, czy też w ogóle nic nie robienia. Naprawdę muszę się wziąć w garść, bo marnie zginę.

Muszę się postarać w listopadzie pisać tutaj trochę więcej, zmienić wygląd na taki, który będzie mi pasował i będzie mnie jakoś wyrażał. Muszę przede wszystkim pamiętać, że mam bloga. Gdybym nie miała go zaczepionego w głównych zakładkach, to już w ogóle bym zapomniała. A przecież nie tak miało to wyglądać... No nic, obiecuję wziąć się w garść. Trzeba będzie napisać sobie kolejną kartkę z napisem: "Pamiętaj o swoim blogu!". :)



Ogólnie w moim życiu dużo się wydarzyło. Jednakże nie chcę Was zanudzac, moim niezbyt ciekawym życiem oraz nie chcę się przechwalać. Lecz o jednej rzeczy napisać muszę, bo blog ten jest typem pamiętnikowym, a muszę gdzieś wyrazić swoją radość w słowach.
W środę wreszcie spełniło się moje kolejne marzenie. Kupiłam sobie dobry aparat! Odkupiłam go od swojego kolegi z klasy, używany, ma już parę lat, ale robi zarąbiste zdjęcia! Szczególnie makro, w których po prostu się lubuję. Uwielbiam uwieczniać szczegóły, a ten aparat daję mi takie możliwości, gdyż posiada cudowną ostrość i program. Sprawdził się też już w zdjęciach portretowych. Sesję jesienną mam już za sobą. ;) Po prostu jestem tak szczęśliwa, że hej! Mówię Wam, to istne małe cudeńko. Nie jest to żadna super lustrzanka za parę tysięcy, bo na razie takiej nie potrzebuje. To zwykły kompakt, hybryda. Sony H-5. Kosztował mnie naprawdę niewiele. Wczoraj zakupiłam sobie jeszcze do niego akumulatorki z ładowarką i teraz czekam na ich dostawę. Już się nie mogę doczekać, kiedy będę mogła używać swojego aparatu bez żadnych ograniczeń!
Jest tylko jedno ale, które ja sama nawet wymyśliłam. Nie dostanę już nic na święta. Jednakże ja się nie smucę, gdyż sama doszłam do wniosku, że ostatnio moi rodzice wydali na mnie mnóstwo pieniędzy, a mam przecież jeszcze dwójkę rodzeństwa. Dlatego mam aparat i więcej nic mi nie potrzeba. Powiedziałam im tylko, żeby kupili mi czekoladę. ;)


Naprawdę jestem teraz bardzo szczęśliwa! Pomimo, iż zmarł ostatnio Yash Chopra [*], że premierę Ishkq in Paris znów przełożono!, pomimo iż pogoda już nie jest taka piękna i robi się coraz zimniej i ostatnio byłam chora. Aparat wszystko zrekompensował. Wreszcie będę mogła robić ładne zdjęcia, bo z moją cyfróweczką to musiałam się nieźle namęczyć i nagimnastykować, że to małe coś zrobiło ładne i przyzwoite zdjęcie.

 Myślę, że na dziś to by było tyle. Chociaż teraz przyszło mi dużo weny i mnóstwo pomysłów na nowe notki, że mogłaby tylko pisać. Może jeszcze dziś napiszę notkę o tym co ostatnimi czasy w głowie mi gra na okrągło, bo muszę przyznać, że w tym tygodniu pokochałam tyle piosenek, że nie wiem, czy Top 10 wystarczy.



PS. Mam nadzieję, że Was nie przynudzałam. Notka taka o niczym, bo wena przyszła nagle. Kolejną postaram się napisać bardziej ogarniętą.

Pozdrawiam!